-
Także - można było spodziewać się więcej, bo potencjał jest tu ogromny, ale z drugiej strony jest to projekt odważny, nakreślony szerokim gestem, który mógł polec na tak wiele sposobów, że ostatecznie trudno nie doceniać tego, co otrzymaliśmy. Jest w tym może i za wiele ekonomicznej kalkulacji, ale równocześnie sporo wyobraźni i wdzięku.
-
To kino pomyślane pod dużą widownię, która szuka w kinie wzruszenia, ciepła i pocieszenia. I z pewnością wielu widzów to właśnie w dziele Dębskiej odnajdzie. Co nie znaczy, że to film w pełni spełniony. Bo choć pełen dobrych ról i ciekawej koncepcji wizualnej, to niejednokrotnie razi niejasnościami scenariuszowymi - skrupulatnie przygotowywana kulminacja zupełnie nie robi wrażenia, wręcz nie do końca jest zrozumiała.
-
Nawet leciutko zarysowana fabularna intryga potrafi wciągnąć - budowana jest bowiem w zaskakująco klasyczny, wręcz hollywoodzki sposób. Ale gdy tylko otrząśniemy się z tego przyjemnego stanu, pozostaje pustka. Bo ostatecznie film ma do zaoferowania dość oczywista puentę: "największym skarbem jest miłość".
-
Niewiele jest filmów, które tak blisko trzymają się rzeczywistości i tak dobrze ją rozumieją. Prawdy nie ma bowiem w słowach, nie ma w obrazach - jest jedynie abstrakcją, doraźną wersją wydarzeń, która ma pasować do stworzonego wzorca.
-
Statyczne kadry Diop, bohaterzy zamienione w retoryczne figury sprawiają, że całość jest zbyt koturnowa, zimna i wykalkulowana - całość sprawdza się jako intelektualna rozprawka na temat, ale niekoniecznie jako emocjonująca historia, która ma nas poruszyć.
-
Reżyser, Szymon Ruczyński, potrafił opowiedzieć o tej tragedii, naszej obojętności, ale także zaangażowaniu, w sposób celny, a jednocześnie niezwykle prosty.
-
Stawka bowiem jest tu niezwykle wysoka. Jest nią bowiem sama esencja kina. Szanujmy więc "Johna Wicka", bo filmy takie jak te przypominają nam, czym w zasadzie jest kinematografia.
-
Być może nie udałoby się to twórcom, gdyby nie fenomenalny Brendan Fraser. Aktor wraca w glorii chwały, oddając roli całe serce, ale, jak się zdaje, wkładając w nią również własne doświadczenia - opowiedziane po cichu, smutkiem i rezygnacją. Może właśnie dlatego jest to tak przejmujące i - koniec końców - szczere.
-
Mimo że nie wszystko w serialu się zgadza i spokojnie można byłoby popracować nad scenariuszem, to pomysł i wykonanie są naprawde na wysokim poziomie. Kolejny polski hit Netfliksa? Oby!
-
W konsekwencji dostaliśmy film na skraju załamania nerwowego, który swoim rozhisteryzowaniem potrafi doprowadzić do epilepsji. Operuje samymi metaforami, które ostatecznie niczego nie mówią ani o Monroe, ani o Hollywoodzie, ani o mężczyznach. Bo wszystko jest tu za mocne, więc całkowicie nieprzekonujące.
-
Największym grzechem "Broad Peak" jest fakt, że ekipa ewidentnie ani gór nie kocha, ani nawet ich nie czuje. Wspinaczce, tak przecież dramatycznej dyscyplinie sportu, która jest - wydawałoby się - narracyjnym samograjem, nie towarzyszy żadne napięcie.
-
Obok intrygującej fabuły, świetnego rozeznania w społecznych bolączkach i celnego autorskiego komentarza "Pamfir" jest także dziełem wybitnie nakręconym.
-
W jaki sposób ożywić zesztywniały gatunek? Na przykład zamieniając go w inny. Tak właśnie uczynił Park Chan-wook, który nakręcił rasowy melodramat, ale dla niepoznaki przebrał go za kryminał. W ten sposób dostaliśmy zarówno wciągającą zagadkę morderstwa oraz całą gamę miłosnych emocji.
-
Mimo tych problemów twórcom udało się wytworzyć dobrą energię. Podhalańska prowincja wygląda pięknie, wieś jest sielska-anielska, nic tylko zakochiwać się i jeździć na koniach. Do tego kilka dialogów wypada autentycznie zabawnie, a bohaterowie dają się lubić. Niestety to nie wynagradza ciężaru schematów, których nie da się ukryć pod zdjęciami pięknie zachodzącego słońca.
-
Operuje momentami zbyt oczywistymi tezami, ale robi to w sposób niezwykle angażujący, pieczołowicie dobierając argumenty, dokonując bezwzględnej wiwisekcji rumuńskiego społeczeństwa, które - jak Polacy - siebie na Zachodzie nie traktują jak migrantów, których nie tolerują u siebie. Film imponuje złożonością narracji, która wiele wątków, aspektów i tematów potrafi zgrabnie związać w jedną, większą, angażujacą całość.
-
Stolevski potrafi kreować nieoczywisty klimat i tworzyć postaci, którym jednocześnie współczujemy i które nas odrzucają. W tym objawia się jego mądrość - nic nie jest jednoznaczne, wszyscy mamy splamione ręce, każdy jest ofiarą, dlatego kaleczy innych.
-
Forma retro uwielbiana przez Jenkina ma tu jasne zastosowanie. Akcja filmu rozgrywa się w latach 70., a do rzeczywistości opowieści wkracza niczym burzliwy wiatr jeszcze odleglejsza przeszłość. Estetyka vintage staje się zasadą mimesis, która jednak daleka jest od realizmu, a znacznie bliższa oniryzmowi, stającym się medium obłędu.
-
W związku z tym film sprawdza się jako tytułowa jazda na byku - jako wizualizacja adrenaliny, manifest wolności, poczucie wyzwolenia i realizacji. Wydaje się, że taki był punkt wyjścia autorki, której ktoś pewnie podpowiedział, że film musi mieć wyraźną linię fabularną - otóż czasem lepiej, jak nie ma.
-
Niemniej, konstrukcja filmu, sposób argumentami Koreedy, budowanie postaci i to, co dzieje się między nimi, kolejny raz wytwarza energię, która potrafi złapać za serce. Nie da się zaprzeczyć, że wizja rodziny Koreedy jest czymś, czego bardzo obecnie potrzebujemy - jest to bowiem rodzina inkluzyjna, oparta na autentycznych uczuciach bez względu na więzy krwi.
-
Z czasem jednak staje się jasne, że Mołda ma do powiedzenia coś własnego i - co najważniejsze - ma pomysł, jak to przekazać. I jest w tym niezwykle konsekwentny.
-
Zazwyczaj mi nie po drodze z filmami Michela Franco. Albo są zbył dosłowne, efekciarskie, jak "Nowy porządek", albo zbył fabularnie wydumane jak "Córki Abril" czy nazbyt minimalistyczne, graniczące z banałem jak w "Opiekunie". Sam się więc zdziwiłem, że "Sundown" naprawdę mi się podobało. Choć na pierwszy rzut oka sporo tu z wcześniejszych filmów Meksykanina.
-
Dzieło niespełnione - ambitne, ale o te ambicje się przewracające. Przechwytujące głos zwierząt, by zrealizować własne artystyczne pragnienia. Trudno się, rzecz jasna, nie przejąć losem bohaterów, ale do tego wystarczyłoby samo muczenie i ryczenie, a nie cała reszta artystycznych zabiegów.
-
Sprawdza się jako kino polityczne. To wejrzenie w instytucje świeckie i religijne muzułmańskiego świata skrzy się niejednoznacznościami.
-
Nie wygląda, a szeleści kartkami, idea została zastąpiona enigmą, zagadką, która jednak nie skłania do rozwikłania.
-
Ostatecznie więc "Zbrodnie przyszłości" wydają się interesujące tylko z tego względu, że stanowią zbiór charakterystycznych dla cronenbergowskiego stylu gadżetów i zasygnalizowanych motywów, które jednak okazują się pozbawionymi głębszej idei i życia wydmuszkami. Protezami niegdysiejszej wyobraźni, inteligencji i radykalności.
-
Młodzi ludzie, deska, hip-hop, pierwsze miłości i problemy "na chacie". To tematy, które w światowej kinematografii są oklepane, a u nas wciąż stanowią jakieś novum. Szczególnie, jak opowiada się o nich w sposób szczery, angażujący i językiem atrakcyjnym dla tych, o których się mówi. Właśnie dlatego "Braty" są tak ważnym filmem w naszej kinematografii. Nawet, jeśli są zbudowani na zbyt oczywistych schematach.
-
Gdyby opowiedzieć tę historie w klasyczny sposób, wyszedłby banalny melodramat. A Mysius daleka jest od banału. Dlatego w opowieść o strachu przed niespełnieniem, odrzuceniem, społecznym napiętnowaniem i zdradą włącza odrobinę paranormalnego klimatu, który znakomicie sprawdza się zarówno jako nieoczywista metafora, jak i fabularny twist, nadający całości gatunkowego nerwu.
-
Kino rozgrzane słońcem i pachnące brzoskwiniami. Po seansie pozostawia jednak cierpki posmak. To przykład filmu, w którym można się rozgościć, poczuć na własnej skórze, przez dwie godziny przenieść się do innego świata i czuć go wraz z bohaterami.
-
Abbasi nakręcił angażujący kryminał, który staje się formą dla pełnokrwistego kina społecznego z ważnymi wątkami politycznymi i genderowymi.
-
Bezwzględne wejrzenie w beznadzieje melancholii samotności.
-
Czuły i delikatny film o czułości i delikatności. Dhont, który dał się już poznać od tej samej strony debiutancką "Girl", trzyma się blisko bohaterów, jest uważny i cierpliwy. Szczególnie dba o wiarygodność emocji, ani przez chwilę jednak nie popadając w uczuciowy szantaż.
-
Skrzący się brokatem i humorem portret wyjątkowej osoby, która inspiruje, by starzeć się, młodniejąc. Dokument emanuje ciepłem, empatią i życzliwością - które powinny być w każdym z nas, gdy wchodzimy w kontakt z osobami o duszy tak bogato upierzonej, jak ta Andrzeja.
-
Rzadko udaje się nakręcić film pełen dramatu i napięcia, ale ani przez moment nie popadający w patos czy emocjonalny terror. Film bardzo prosty w zamierzeniu, a jednocześnie niesamowicie skomplikowany w uczuciowym i intelektualnym klinczu. To obraz, który zadaje mnóstwo pytań, a żadna z odpowiedzi nie wydaje się być właściwa.
-
Słodko-gorzka pigułka z Polski B, gdzie czas się zatrzymał, jak w tym komisie, gdzie nie ma perspektyw na drugie życie, zarówno dla przedmiotów, jak i wegetujących wokół ludzi. Ale "Lombard" to także śmiech, pozytywne myślenie, nieustannie przychodzące do głowy szalone pomysły i sporo nadziei, a tą niesie wiara w małą społeczność, która mimo przeciwności losu wciąż potrafi się wspierać.
-
Niezwykle denerwujący, który po zakończonych seansie skłania do skierowania pod jego adresem równie niecenzuralnego słowa, jak to, które pojawia się w tytule. Cóż, przynajmniej z tym twórcy trafili.
-
Takie kino od DC chciałbym oglądać - nie trywializujące bohaterów, dodające im nowych wymiarów, eksperymentujące z gatunkami, wrażliwe na stronę wizualną, równoważące emocje ze spektaklem. "Batman" to być może, obok "Jokera", najwybitniejszy film około superbohaterski.
-
Sypie piaskiem w oczy, a nie dodaje wiatru w żagle. Para kochanków zupełnie nas nie obchodzi, bo ani ich uczucie gorące, ani problemy angażujące.
-
Mills ujął mnie swoją uważnością, która uwidacznia się nawet, co w sumie nie powinno dziwić, w oprawie wizualnej.
-
Być może nieco rozczarowujące jest, że Verhoeven tak bardzo dystansuje się do snutej opowieści i woli prezentować, niż zabierać głos. Dlatego znacznie lepiej wypada pierwsza część filmu, gdy ustawia na szachownicy pionki, angażując nas w opowieść emocjonalnie. Następnie przechodzi do dość mechanicznej rozgrywki.
-
Wyprodukowane to jest nieźle, wygląda i brzmi profesjonalnie, pierwszorzędnych aktorów mamy tu zatrzęsienie - Tomasz Włosok w roli głównej jest świetny, choć show kradnie mu przyjemnie szarżujący Sebastian Fabijański. Wszystko się więc na pierwszy rzut zgadza - poza wątpliwą moralnie romantyzacją postaci odrażającej oraz równie wątpliwą i niezbadaną motywacją, by uraczyć nas tą barokową, lecz monotonną opowieścią o losach gangstera.
-
Otrzymaliśmy kino z ambicjami, lecz ostatecznie, niestety, nie w pełni niespełnione.
-
"Pióra" idealnie równoważą trzy stany skupienia kina: bliskowschodni realizm magiczny, kino społeczne i dramat feministyczny. Na każdym z tych pól jest przekonujący i angażujący, a przy tym potrafi wzbudzić gniew i rozpacz.