-
Agnieszkę Holland bardziej interesuje zjawisko hipotermii, tej dosłownej i tej metaforycznej, nazywanej znieczulicą, aniżeli hipokryzja polskich władz w temacie imigracji.
-
W filmie austriackiej reżyserki Elżbieta Bawarska wymyka się obrazowi anarchizującej trzpiotki, znudzonej dworską etykietą. A najsłynniejsze zdrobnienie w ogóle nie pada.
-
Większość scen "Holy Spider" rozgrywa się w mrocznej szarej strefie, w której każda kobieta bez czadoru jest potencjalną prostytutką, podczas gdy oprawca z dnia na dzień zamienia się w bohatera.
-
Reżyser Todd Field wraca do kin w iście koncertowej formie. W przybytkach sztuki wysokiej odnajduje patologiczne sytuacje, przerosty narcyzmu - i niskie pobudki.
-
Aronofsky epatuje niepełnosprawnością swego bohatera, ale tak naprawdę chodzi mu o akt przebóstwienia. To zabieg, który jedynie aktorstwo wielkiego formatu mogło uratować przed nadużyciem. I ratuje.
-
Lelio, wrażliwy jak zawsze na problemy kobiet, ledwie szkicuje rysunki swoich postaci, wiele pozostawiając samym aktorkom. Ich czyste, ruchliwe twarze, często filmowane w zbliżeniach, opowiadają nam tu osobną historię, zakrywając i odkrywając tyle, ile trzeba.
-
"Ja też!" Antonia Naharro i Álvara Pastora oraz "Na imię ma Sabine" Sandrine Bonnaire powinny być lekcją obowiązkową dla wszystkich, którzy pozwolili się znieczulić.
-
Wydane na DVD arcydzieło Michała Kałatazowa ogląda się dzisiaj inaczej niż przed laty. Film z 1957 r. przestał być artystycznym argumentem w ideologicznym sporze. Nie ma ZSRR, został tylko jeden z najbardziej poruszających melodramatów w dziejach kina: smagana wiatrem, piękna twarz Weroniki - Tatiany Samojłowej i klucz żurawi na niebie.
-
Barański, trzymając się wiernie biografii Alojzego Kosiby, nakręcił prywatny, mały-wielki film.
-
W sztuce dokumentu nieodzowna jest wrażliwość autora, która kondensuje emocje i wzruszenia portretowanych ludzi z własną odwagą. Odwaga dokumentalisty może być predylekcją do penetrowania ciemnych korytarzy ludzkiej psychiki i zachowań, ale i humanistyczną wizją człowieka błądzącego, upadającego, wreszcie podnoszącego się z dna. Jacek Bławut poszerza tę drugą kategorię o charakterystyczny stempel własny.
-
Ogląda się ten film z przygnębieniem. W dłużącym się ponad miarę obrazie zostało poupychane to, o czym już dawno wiedzieliśmy, czytaliśmy, słyszeliśmy. Tym wyśmiewa wszystko. Tyle że bez wdzięku.
-
Przyjemność, której dostarczają filmy, bywa długotrwała lub chwilowa, w sam raz na czas seansu. Vinci Juliusza Machulskiego to właśnie ten drugi przypadek. Natomiast sama przyjemność jest wysokiej próby.
-
Najmocniej w pamięć zapadają sekwencje więziennej szamotaniny. Nagy, w celi bez okien, spuszcza głowę - sparaliżował go strach. Za chwilę, w dalekim planie, widzimy więźnia biorącego prysznic. Nie ma ciała, jest ludzki łachman.
-
Jak zawsze w filmach Andrzeja Barańskiego - cały świat zamknięty w szczególe. Przedmioty z "Mirona i Jadwigi" kryją w sobie pamięć zasłyszanych dawno rozmów, śmiechów i dramatów.
-
Małgorzata Szumowska we wzruszającym i dowcipnym dokumencie "A czego tu się bać?" oswaja śmierć. Spotyka się z ludźmi, którzy nie boją się umierania.