-
Tym, czego bez wątpienia brakuje historii mieszkańców plebanii w Haworth, jest przenikająca przecież i samo miejsce, i kolejne adaptacje "Wichrowych Wzgórz" niespokojny duch gotyckiej powieści. Adjani jako Emily Brontë w filmie Téchiné wydawała się odcieleśnioną istotą, przebywająca na styku świata żywych i umarłych, pogrążoną w wyniszczającym uzależnieniu od towarzystwa ukochanego brata. Samą plebanię przez większość czasu spowijał mrok.
-
Wydaje mi się, że ta produkcja rzeczywiście miała wnieść w życie dzieci trochę magii i powiedzieć im coś istotnego. Dla mnie wybrana forma, w którą ubrano te wartości, nie była najlepsza, okazała się zbyt oczywista, a za mało artystyczna. Jednak o to, czy film nauczył dzieci czegoś ważnego, tak naprawdę należałoby zapytać je same. Być może mój licznik piegów jest już na to za niski.
-
Pochwały należą się początkującym aktorkom, które doskonale sprawdzają się w swoich rolach.
-
Film stanowi próbę rozszerzenia marki, jaką jest dystopijna seria, z wnikliwością oraz troską o dorobek poprzedzającej premierę trylogii. Obecne odrodzenie dystopijnej serii nie ma na celu odzyskania dawnej chwały, która w przypadku "Igrzysk śmierci" nadal ma się dobrze, mimo upływu lat. Bardziej chodzi o odkrycie, co w tym uniwersum jeszcze się kryje, jednocześnie nie wpływając na poprzednie filmy - jest to świadomy akt odkrywania, a nie transformacji uniwersum.
-
Może to i film politycznie ciekawy, groźny, może nawet ważny - nie jest to w stanie skompensować poczucia pustki między dynamicznym początkiem a zaskakującym zakończeniem. Film udowadnia, że nie każdą atrakcyjną ideę można przekuć na pełen metraż.
-
Sam amerykański reżyser znajduje się zresztą w szczególnym punkcie w karierze. Z jednej strony jego filmografia cieszy się szaloną popularnością, a charakterystyczny styl i estetyka, jaką wypracował przez dekady, jest kopiowana i powielana - od filmów w mediach społecznościowych po konta ze zdjęciami w stylu reżysera. Z drugiej, jego dwa ostatnie filmy spotkały się z mieszanym przyjęciem, a reżyserowi coraz częściej zarzuca się zbytnią teatralność i przerost formy nad treścią.
-
Z całą pewnością można stwierdzić, że nowy "One Piece" zaskakuje - formą i treścią.
-
I właśnie prostota filmu, naiwność i dydaktyzm opowieści są jego achillesową piętą. Zwolennicy otwartych granic, dla których "żaden człowiek nie jest nielegalny", na pewno uronią łzę nad ich historią. Z kolei ci, którzy powtarzają, że trzeba zatapiać łodzie przemytnicze, zapewne pozostaną niewzruszeni i poczują się szantażowani emocjonalnie. A kino społecznie zaangażowane, które sprawia, że widz tylko okopuje się w swoich przekonaniach, nie spełnia dobrze swej roli.
-
W Zielonej granicy" ten kontrast, jaki się rysuje między bezwzględnymi pogranicznikami a uchodźcami, kieruje snop światła w ostatecznym rozrachunku na tych ostatnich. Dzięki temu jesteśmy w stanie lepiej i dokładniej dostrzec ich życie. A życie się nie myli.
-
Samo zwrócenie się w stronę opartego na gotyckich powieściach horroru z nawiedzanym przez duchy palazzo też nie odbiega szczególnie daleko od twórczości Christie, która miała w swoim dorobku popularne w latach 20. i 30. opowiadania o siłach nadprzyrodzonych czy demaskujące spirytyzm. Wierni miłośnicy detektywa znajdą tu szereg chwytających za serce szczegółów świadczących o uwadze twórców - od dostaw czekoladek dwa razy dziennie do palazzo Poirota po jego hodowanie dyń na emeryturze.
-
Kino prawdy osadzone w kontekście kulturowo-politycznym współczesnych Stanów Zjednoczonych.
-
W ogóle należało wybrać się do kina na "Tár" co najmniej pięć razy, żeby wyszarpać z tej ponaddwugodzinnej opowieści więcej szczegółów. Jak wspomniałem, w pewnym momencie na ekranie widzimy stronę Wikipedii, poświęconą dyrygentce.
-
Chwilami film uwalnia się ze szponów plastikowych efektów specjalnych, fan serwisu i prób budowania współdzielonego uniwersum. Wtedy udaje mu się odnaleźć pełne ciepła i humoru postaci. Muszę przyznać, że jeśli początki DC były w czymś bezsprzecznie dobre, to był to casting, bo Miller wypada bardzo dobrze w tej roli. Momenty, w których Barry może porozmawiać z rodzicami, spotkać się ze swoją szkolną miłością lub pokłócić ze sobą z innego czasu, to te, w których film ma okazję lśnić.
-
Powiedziałam już wcześniej, że to niezły film. Z całą pewnością jest poprawny i rzeczywiście trzeba przyznać, że reżyser starał się dotrzymać kroku Spielbergowi, nawet jeśli nie zawsze był w stanie.
-
W sposób kompetentny i świadomy używa także takich elementów jak dźwięk czy montaż, co tworzy wszechstronne doświadczenie, w pełni wykorzystujące potencjał tego medium.
-
Całości patronuje w dodatku lekki, autoironiczny duch, który na każdym kroku podkreśla, że "Winny czy niewinny" jest przede wszystkim dobrą rozrywką - być może właśnie taką, jaką miał na myśli Godard, kiedy wypowiadał swoje słynne słowa.
-
O ile Barbie Land przedstawia się tak sztucznie i jednocześnie uroczo, jak tylko to możliwe - pieczołowicie odtworzony w najmniejszych szczegółach, to wizja kobiecości, jaką przytacza się i Barbie, i widzom, przypomina bardziej okładki i nagłówki z prasy kobiecej ostatnich piętnastu lat. Nagłówki, które już w większości brzmią nieaktualnie.
-
Czy zatem polecam drugi sezon "Cienia i kości"? Z przykrością muszę przyznać, że nie. Pierwszy sezon można obejrzeć z przymrużeniem oka. Może zachęci kogoś do sięgnięcia po oryginał, a może będzie tylko serialem na jeden weekend. Zdecydowanie jednak wstrzymałabym się przed ciągiem dalszym, którego jedynym następstwem będzie przekonanie, że świat griszów nie ma nic do zaoferowania swoim fanom.
-
W mojej opinii film dostarczył ogromną dawkę emocji na wszystkich płaszczyznach. W rankingu fillmów MCU z pewnością plasuje się u mnie w czołowej trójce i mogę go polecić każdemu fanowi serii, a zwłaszcza ludziom, którzy zatęsknili za udanymi produkcjami ze świata Marvela.
-
Jeśli ktoś czuje się rozczarowany tym, że serial nie skończył się tak, jak sobie tego wymarzył, zapomina, że Midge zawsze chciała grać po swojemu. Dlaczego więc miałaby podporządkowywać się pragnieniom widza? Była dokładnie taka, jaka chciała być. Nawet jeśli coś po drodze straciła czy kogoś obraziła lub coś się komuś nie spodobało, to nareszcie była sobą i nie zamierzała za nic przepraszać.
-
Ospałość "Pacifiction" najpewniej odrzuci większość odbiorców. Jeśli jednak widzowi uda się zsynchronizować z nieśpiesznym tempem, film okazuje się pełen fabularnych i wizualnych zaskoczeń, a pozornie stereotypowo pocztówkowe obrazy z tropików stają się surrealistyczne.
-
Asteroid City jest miejscem, w którym dramat nabiera zupełnie nowego znaczenia.
-
Potworność dorastania - zaburzenia odżywiania jako sposób sprzeciwienia się dorosłości.
-
Debiut Kyle'a Edwarda Balla jest ambitny, może aż zbyt ambitny. Nieprzyjazna forma rozciągnięta na 100 minut momentami ciążyła nawet mnie, choć twórcą udało się przenieść mnie do tego świata. Czego nie mogę powiedzieć o osobach, które siedziały obok mnie - ich zmieszanie i znudzenie było wyrażane fizycznie i słownie. Jeśli ktoś, jak ja, uwielbia kino grozy, a jednocześnie z fascynacją doszukiwał się obrazów w "Blue" Dereka Jarmana, "Skinamarink" może okazać się mieszanką idealną.
-
Jest jak symfonia, która mimo że nie ma fałszywych dźwięków, sprawia wrażenie, jakby brakowało w niej tej jednej, najważniejszej części.
-
Nie jest idealny, po znakomitym otwarciu napięcie słabnie i im bliżej końca, tym więcej rozwodzenia się nad kwestiami, które można by załatwić jedną sceną zamiast czterech. Tym niemniej w ciągu trzech godzin Chazelle i tak nieraz potrafi zaskoczyć, a to niepokojącym epizodem z Tobeyem Maguire'em, a to nagłą zmianą konwencji.
-
Nawet jeśli zgodzimy się z myślą płynącą z filmu, trudno nie mieć poczucia, że staje się on zakładnikiem własnego pomysłu. Jeżeli nie powinno się dokładać kolejnych zbędnych dzieł kultury, tworzenie czegokolwiek oznacza uznanie wyższości i wyjątkowości swojego dzieła względem wszystkiego, co zostało już stworzone. Czy więc "Biały szum" powtarzający myśl głoszoną od Marka Aureliusza przez Andrew Keen'a po Chucka Palahniuka nie jest białym szumem?
-
Autor "Dalej jest dzień" pokazywał wielokrotnie, że jest zdolnym twórcą i zmyślnym opowiadaczem, więc można udzielić mu kredytu zaufania. I choć w przypadku "Chleba i soli" pozostaje mocny niedosyt, to podszyty ciekawością tego, co jeszcze w zanadrzu ma Damian Kocur.
-
Paradoksalnie, film, który ma zachęcić młodych widzów do troski o środowisko, sam jest produktem kapitalistycznych i eksploatacyjnych praktyk.
-
Szalenie dziwaczny, niekoniecznie sensowny, ale niewątpliwie poruszający.
-
Chce uświadamiać, dawać widzom przestrzeń na pytania i idące za nimi rozważania. Choć nie jest to pierwszy i najpewniej nie ostatni film na ten temat, to jest on zdecydowanie wart uwagi. Przede wszystkim ze względu na jego wrażliwość i należyte podejście do tematu.
-
W serialu "Cyberpunk: Edgerunners" śledzimy historię Davida - ucznia szkolącego się na pracownika panującej w mieście korporacji Arasaka. Już w pierwszych scenach, chłopak zderza się z rzeczywistością, w której awans społeczny jest niemal niemożliwy, a realia świata okazują się brutalne i bezwzględne. Pozostawiony sam sobie w tak nieprzyjaznych warunkach nastolatek natrafia na grupę przestępców, która staje się jego nową rodziną.
-
Oglądanie nowego obrazu Luki Gadagnino nie było najłatwiejszym seansem. Beznamiętny klimat tej nieangażującej historii bardzo szybko dawał się we znaki. Stały i ograniczony repertuar emocji Chalameta, który rolą Lee rozszerza Uniwersum, nie ułatwiał "wejścia" w opowieść.