E-kran
Źródło-
Jest wspaniałym przykładem jakościowego kina Trzeciej Rzeszy, obalającym mity o niskiej wartości artystycznej fabularnych produkcji propagandowych. Estetyka z pogranicza horroru i fantasy, uniwersalność problemów zarazy i konfliktu między dobrem ogółu a interesem jednostki oraz wątek romantyczny sprawiają, że jest to film nadal szalenie atrakcyjny dla współczesnego widza i powinien być stawiany za jedno z większych osiągnięć Pabsta.
-
Wszystkie wymienione chwyty wizualne i te, których nie chcę zdradzać, by nie psuć zabawy czytelnikom, których seans dopiero czeka, są kompletnym wachlarzem narzędzi potrzebnym do wykreowania uczucia strachu, napięcia i niepokoju, a Whannell w pełni wywiązuje się z zadania posługiwania się nimi. Do tego stopnia, że kiedy spuszcza nogę z gazu, a robi to dosłownie na ułamek sekundy, przynajmniej ja dałem się przez niego zaskoczyć, za co mu serdecznie dziękuję.
-
Guadagnino bawi się w intertekstualne puzzle. Puzzle bardzo ciekawe - coś, co szanuję w kinie i krytyce filmowej, ale w tym wypadku chyba puzzle przeszarżowane o tyle, że wcale nie składają się na jasny, klarowny obraz i są klasycznym przykładem przerostu formy nad treścią.
-
Pozostawiając w tyle rozważania językoznawcze i strukturalistyczne, Tel Awiw w ogniu to zabawna komedia, która dostarczając kontekstu i komentarza społecznego, jednocześnie w pewnym stopniu marnuje okazję do zaistnienia, jako coś więcej niż wspomniana próba oswojenia z konfliktem.
-
To film źle zrealizowany i źle przemyślany, ale na pewno nie jest niezrozumiały, co niektórzy mu zarzucali, więc jeśli macie ochotę zapoznać się z treścią musicalu lub treść znacie i chcecie zobaczyć w kinie stare numery w nowym wykonaniu - droga wolna.
-
Piękno macedońskich pejzaży, niemal namacalna tekstura złocistego miodu wylewającego się z ekranu, tenebrystyczne ujęcia wewnątrz chaty przy świetle świecy kreują świat wystarczająco atrakcyjny dla widza, by zagłębił się w prezentowaną historię o przemijaniu starego porządku. Autorzy Krainy miodu zostawiają jednak promyk nadziei, cień szansy.
-
Chciałem napisać pozytywną recenzję Malowanego Ptaka. Kiedy tak myślałem o niedzieli, w sobotę mi jednak łeb ucięli.
-
Muzyka, którą skomponował James Newton Howard na potrzeby filmu przyprawia mnie o łzy za każdym razem i oddaje w pełni emocje oraz cierpienie bohaterów, których niewypowiedziane słowa w stosunku do siebie, do swoich bliskich, do swoich rodaków i wrogów wybrzmiewają za pomocą dźwięków skrzypiec i pianina.
-
Niezależnie od tego, jaka jest nasza interpretacja ‚Zeszłego roku w Marienbadzie‚, za samą poświęconą uwagę i chęć zrozumienia bić nam brawo będzie sam autor.
-
Podobny czas dzieli nas dzisiaj od wydarzeń prezentowanych w filmie, co jego bohaterów od śmierci Napoleona Bonaparte, z którym mniej lub bardziej powiązany jest każdy z prezentowanych budynków. Chociaż bohater dramatu i sam Melville zdają się nie myśleć tymi kategoriami, bo i adaptowany materiał ma za zadanie podnosić na duchu Francuzów w walce z okupantem, ja nie mogę pozbyć się tej świadomości i tego wrażenia.
-
Idealna pozycja na październikowy wieczór w kinie i sprawdzi się jako substytut dla tanich, kiepskich straszaków, które zawsze pojawiają się przed zbliżającym się świętem Halloween. Pamiętajcie, żeby zabrać na seans swoich teściów.
-
Jest filmem pełnym hipnotyzujących obrazów i dźwięków, snującym się na granicy fantazji i rzeczywistości, wolności i śmierci, azylu i utraty tożsamości. W intymną historię abstrakcyjnego trójkąta miłosnego wpisuje świadectwo ogromnej tragedii całego narodu i ludobójstwa na Rohingya.
-
'Zbrodnia Pana Lange' ze swoim szalonym tempem, zbliżającą się tragedią, karykaturalnym łotrem, epatowaniem seksem i walką klasową łączy gatunki, jednocześnie podkreślając warsztat Francuza. Może być świetnym wstępem do retrospektywy kina Jeana Renoira.
-
Materiału na film jest tutaj najwyżej tyle, by nakręcić krótkometrażowy spin-off ‚Kevina Samego W Domu' z Rambo w roli głównej, chociaż i ten rozdział wypada kiepsko ze swoją karykaturalną przemocą, fetyszyzacją broni i morderstwami żywcem wyjętymi z horrorów klasy b.
-
Próbuje odpowiedzieć na egzystencjalne pytania, stając się nowoczesnym przewodnikiem w podróży człowieka szukającego Boga.
-
Z kina drogi przeradza się finalnie w najbardziej subtelny i delikatny manifest klasy pracującej, jakiego kiedykolwiek mi było dane doświadczyć.
-
Cały ten zamęt, niewiadome w relacji rodzinnej i raczej rwana, epizodyczna struktura powodują ostatecznie lekki zawód. Postaci wydają się niepełne, ich przygody bezcelowe. Z seansu wychodzę jedynie i aż bogatszy o znajomość nowej kultury, ale niemal pozbawiony uczuć względem bohaterów.
-
Będąc filmem kompletnym, gdzie każdy wątek i detal poza ekranowy wydają się powiązane, jednocześnie zostawia widza z nutą niedosytu, która wynika najprawdopodobniej z przyzwyczajenia do innych rozwiązań historii miłosnych w kinie, a które często nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością.
-
Polityczna satyra Greena oprócz serwowania komentarza z pogranicza konsumpcjonizmu i sztuki, służy również za pretekst do bliższego poznania nie tylko osoby Fernando Pessoi, ale i oryginalnych elementów kultury jego ojczyzny.
-
Nagranie eksplozji i unosząca się chmura dymu złapie za serce każdego miłośnika sztuki. Tylko czy mamy prawo do lamentu, kiedy tam w tych jaskiniach ludziom dosłownie zapada się sufit na głowę?
-
Na ‚Parasite' trzeba spojrzeć szeroko, jako krytykę systemu ekonomicznego, który prowadzi do takich sytuacji i krzywdzi ostatecznie wszystkich. Zdjęcia autorstwa Hong Kyung-pyo, odpowiedzialnego za zeszłoroczny fantastyczny ‚Burning', pomagają przemieszczać się płynnie po piętrach i pomieszczeniach domów i piwnic równie sprawnie jak Bong przemieszcza się pomiędzy piętrami klas społecznych.
-
Szalony brazylijski western na psychotropach. Tak w skrócie można opisać najnowszy film reżysera Klebera Mendonça Filho. ‚Bacurau' jest zręcznie namalowanym różnymi grubościami pędzla i technikami obrazem przedstawiającym niewielkie i dość specyficzne miasteczko, którego mieszkańcy zostają zmuszeni do obrony przed zagrożeniami nowoczesnego świata.
-
Absolutnie jeden z lepszych filmów tego roku, a fakt, że podzielił widownię powinien świadczyć o jego wyjątkowości, co postaram się oddać chociaż fragmentarycznie.
-
Kiedy wydaje Ci się, że w gatunku horroru zombie nie ma już miejsca na nic oryginalnego, świeżego i jakościowego, pojawia się na horyzoncie film, który temu przeczy. Magia kina. Tak było z koreańskim ‚Train to Busan' i tak jest z japońskim ‚One Cut of the Dead'.
-
Idealnie oddaje ciągle bardzo aktualną manierę białej rasy do zawłaszczania egzotycznych kultur i przeobrażania ich na własne upodobanie, bez oddania należytego szacunku w miejscu ich korzeni.
-
Mimo wielu okazji do prostych melodramatycznych zabiegów, twórcy powstrzymują się od tanich chwytów. Wszystkie emocje są zasłużone. Pozostaje jedynie wyjść z sali z nadzieją, że nikt nigdy nie będzie musiał tyle cierpieć z powodu urojonej męskiej dumy i chorego kultu ojca, głowy rodziny pielęgnującej tradycję i obyczaje.
-
Wielką rolę w malowaniu tej wizji lęków kierujących w stronę szaleństwa i fanatyzmu miał autor zdjęć Paweł Pogorzelski, który współpracuje kolejny raz z Asterem. Przepełnione pastelowymi barwami i wręcz błyszczącą bielą, która nadawała aury kostiumom, ujęcia z wykorzystaniem pełnego dziennego światła pozwoliły wykreować jeden z najjaśniejszych horrorów w historii kina.
-
Nie mogę powiedzieć, że spędziłem źle czas w kinie, ale na pewno akcja nie wciągnęła mnie tak, jakbym sobie tego życzył. Wyszedłem z odczuciem, że kosztem rozbudowania postaci ten epizod został potraktowany, jako łącznik między fazami uniwersum MCU, co sceny po napisach tylko podkreśliły.
-
Obejrzałem perełkę wśród horroru i jestem pełen zachwytu.
-
Z racji tego, że film jest dostępny na Netflix to mimo wszystko polecam, bo na pewno nudzić się nie będziecie. Każdy znajdzie coś dla siebie, ale też nikt spełniony po tym seansie raczej się nie poczuje.
-
Za dużo agresywnej głupoty i scenariusz pisany na kolanie niestety nie pozwalają wczuć się w akcję filmu, czego następstwem jest brak lub mały stopień frajdy z chwil, kiedy coś faktycznie dzieje się na ekranie. Odradzam wydawania pieniędzy na bilet.
-
Mimo, że klimat jest typowo skandynawski, wręcz surowy to ogląda się to wszystko bardzo dobrze.
-
Podszedłem do seansu bez wielkich oczekiwań i świetnie się bawiłem, a nawet w scenie finałowej uroniłem łzę. Mam wręcz ochotę obejrzeć film jeszcze raz, choćby dziś. Polecam. Idealna pozycja na wieczór we dwójkę przed telewizorem.
-
W trakcie napisów końcowych pokazywane są śmieszne filmiki piesków i kotków z YouTube, więc jeśli masz Unlimited wpadnij na ostatni kwadrans. W przeciwnym wypadku, nie polecam. Zawiodłem się, bo widząc niewykorzystany potencjał pierwszej części, miałem nadzieję na poprawę.
-
Jeśli chcesz wybrać się do kina na obraz z pogranicza dramatu, romansu i komedii, a przy okazji popatrzeć na Osakę, Tokio, wąskie osiedlowe uliczki, przejścia dla pieszych między stacjami metra wijące się nad ulicami, zielone wały przy brzegach rzek i szybkie pociągi to spędzisz miło dwie godziny. Nie oczekiwałbym jednak niczego więcej. Żadnych zmieniających podejście do życia duchowych doświadczeń.
-
Polecam każdemu, kogo w ogóle zainteresowało założenie fabuły i ma ochotę obejrzeć kilka brutalnych sposobów na zakończenie żywota, wykorzystując przy tym postać obdarzoną mocami superbohatera, których zazwyczaj na ekranie widujemy w odwrotnej roli lub w wersji PG.
-
Ma bardzo słodko-gorzki wydźwięk. Jest w nim jednak na tyle dużo ciepła i emocji rodzinnych, matczynych, a przy tym kreacja Julienne Moore dodaje wszystkiemu na ekranie mnóstwo życia i kolorytu, że warto wybrać się do kina.
-
Po pierwsze, porusza temat kina, a po drugie przedstawione postacie są tak pełne pasji, mimo niesprzyjających warunków, że nie sposób ich nie polubić.