Szanujemy Twoją prywatność i przetwarzamy dane osobowe zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych. Razem z naszymi partnerami wykorzystujemy też pliki "cookie".
Zamykając ten komunikat potwierdzasz, że zapoznałeś się z polityką prywatności i akceptujesz jej treść.

Nieregularnie wrzucam luźne przemyślenia po obejrzanych produkcjach. Oceny wystawiam intuicyjnie - nie przywiązuję do nich większej wagi.

  • Ostatnia aktywność: 31 października 2023
  • Dołączył: 27 września 2018
  • /Powtórka/ Lekka, bezpretensjonalna, pełna serducha i zabawy mocami komedia superbohaterska oparta na relacjach między bohaterami, ze słodko-gorzkimi motywami rodzinnymi w tle.

  • Kolejny sequel po latach, którego nikt nie chciał i na który nikt nie czekał - a tu proszę, bardzo pozytywne zaskoczenie. Malowniczy styl wizualny czy zręczne wykorzystanie efektu ruchomych kadrów komiksowych rodem z "Into the Spider-Verse" w scenach akcji działają, ale kreatywnym strzałem w dziesiątkę było oparcie historii na motywach śmiertelności oraz doceniania w życiu tego, co mamy. Dodając jeszcze przerażającego Wilka - czy to aby na pewno film dla dzieciaków ?

  • Ritchiego zgrywa z kina szpiegowskiego, choć elementów komedii gansterskiej nie brakuje. Tym razem bez narracyjnych i montażowych fajerwerków, więc może sprawiać wrażenie bezjajecznego. Solidna rozrywka, choć bardzo możliwe, że aktorzy na planie bawili się lepiej niż oglądający.

  • O dwóch takich, co przestali chodzić razem na piwo. Słodko-gorzka opowieść o samotności, świadomości własnej śmiertelności, ludzkiej naturze oraz relacjach z drugim człowiekiem i przyrodą, gdzie komedia nieustannie przeplata się z tragedią. No to jak, warto być miłym?

  • Siła rodziny, zachwyt pięknem natury oraz list miłosny do Pandory (Ziemi). Wszystko ładnie i pięknie, ale panie Cameron, na 190 minut pokazu slajdów z ładnymi obrazkami to potrzeba fabuły. Jakiejkolwiek.

  • Norwegowie nie gęsi, swoje monster movie mają. Ludzie kontra niepohamowana siła natury. Korzysta z masy gatunkowych dobrodziejstw, tropów i motywów, ale całość opakowuje w lokalny folklor. Sympatyczny seans.

  • Die Hard + Home Alone + John Wick. Lepiej działa jako zbiór popkulturowych odniesień do wspomnianych niż film z własnym charakterem. Dopieszczone sceny akcji, nierzadko zabawny, wiara w magię świąt przywrócona - ma papiery na zostanie świątecznym klasykiem. Harbour jako Święty Mikołaj to casting (mimo wszystko) idealny.

  • Fajne to Halloween III: Season of th... znaczy "Halloween Ends". Zagranie na nosie oczekiwaniom + świeże, udane pomysły zgrabnie podsumowujące oraz idealnie pasujące do nowej trylogii, jak i całej serii (Michael jako uosobienie traumy zarażającej kolejne pokolenia mieszkańców Haddonfield) = lubię to.

  • Z perspektywy czasu - ta cała "memiczność" to najlepsza rzecz, jaka mogła spotkać ten pozbawiony charakteru odrzut sprzed jakiś dwóch dekad. Bez stylu, celu, postaci, sensu, z napiętymi pośladkami. Sceny po napisach przebijają granice kuriozum.

  • Krótko, ale treściwie i intensywnie o porzuceniu oraz utracie ukochanej osoby. Autoterapia w czterech ścianach planu zdjęciowego w wykonaniu przykuwającej do ekranu Tildy Swinton.

  • Artyzm Waititiego częściowo zduszony przez korporacyjną maszynę produkcyjną - widać to w warstwie wizualnej, sceneriach, pośpiesznym chwilami tempie i drugim planie. Jednak ciąży to jakoś mniej, gdy dostajesz spójny i pełen serducha motyw rodzicielstwa oraz świetny, wybrzmiewający, kameralny finał.

  • Jest coś urzekającego w tej specyficznej historii o samotnym dziwaku przezwyciężającym własne słabości. Trochę takie "Uncut Gems" w wersji lite, głównie za sprawą bohatera będącego w nieustającym ruchu oraz bardzo dobrego Sandlera.

  • Mniej tutaj jakieś zwartej fabuły, bo Cronenberg bardziej skupia się na tkaniu tej dość posępnej, ale niesamowicie fascynującej wizji świata przyszłości, w której to zanika granica między bólem a przyjemnością, a sztuka już dawno pożegnała się z moralnością - chirurgia staje się nową formą cielesnej rozkoszy, a operacje na otwartym ciele to standard artystycznego performance'u. Sporo czarnego humoru i dobrego dialogu, choć miejscami może wydawać się to przegadane.

  • Pełne energii, wielobodźcowe muzyczne widowisko kosztem mocno merytorycznej biografii. Elvis będący mniej bohaterem własnego filmu, a bardziej jako przyciągająca uwagę persona sceniczna widziana oczami szalejących fanek oraz chciwego menadżera. Sporo brokatu, cekinów, dynamicznego montażu i charyzmatyczny Butler.

  • Szpiegowski thriller akcji, w którym nawet sceny potyczek niedomagają, bo spora ich część jest albo poszatkowana montażowo albo nakręcona w jakiś ciemnicach. To ten rodzaj filmu, gdzie niby sporo się dzieje, a tak naprawdę nic się nie dzieje, bo brakuje relacji między bohaterami, które tworzyłyby jakąś stawkę. Jeżeli coś ma być tu zapamiętane, to pewnie sekwencja w Pradze oraz kreskówkowy Evans.

  • Intrygujący pomysł wyjściowy - kulisy pracy cenzora filmowego przy VHS-owych video nasties na tle wzmożonej fali morderstw w Wielkiej Brytanii lat 80. ubiegłego wieku. Choć im dalej w las (dosłownie), tym bardziej idzie w stronę thrillera psychologicznego o nieprzepracowanej traumie, demonach przeszłości i ciążącym poczuciu winy.

  • Ciężki orzech do zgryzienia, bo komiks Moore'a i Gibbonsa to rzecz praktycznie nieadaptowalna. Jako film, w oderwaniu od materiału źródłowego, daje nawet radę - jest ładnie sfilmowany, widać rękę reżysera co do strony wizualnej, dotyka poważniejszych tematów, ma wybitną sekwencję otwierającą. Jednocześnie - to kiepska adaptacja, bo nie dość, że przenosi kadry praktycznie 1:1(co już rodzi problemy), to jeszcze Snyder za nic nie rozumie treści komiksu ani postaci.

  • /Powtórka/ Trochę się przeprosiłem z Bayoną po czasie. Tam gdzie scenariusz Trevorrowa niedomaga, tam reżyser korzysta ze swojego talentu. Głupiutki, b-klasowy monster movie w horrorowym klimacie, dopieszczony realizacyjnie.

  • Wszystkie znaki na niebie zapowiadały klops, a tymczasem dostajemy jeden z najbardziej autorskich filmów w uniwersum. Kreatywny, kampowy horror w MCU, cudownie rozciągający ramy kategorii wiekowej i bawiący się jej granicami. Miło, że ktoś odważniej przesunął suwak na pasku koloru. No i przede wszystkim to Strange jest tu głównym bohaterem, co niezmiernie cieszy. Wtedy nawet wady scenariuszowe aż tak nie drażnią.

  • Poszukiwanie swojego miejsca w świecie, życie chwilą, działanie według metody prób i błędów oraz serce jako życiowy przewodnik vs. rozum, praktyka, "namacalność" życiowo-uczuciowa i świadomość własnej śmiertelności, choć nacisk położony jest tutaj zdecydowanie na tę pierwszą filozofię życia. Słodko-gorzki w wymowie, pełen zapadających w pamięć momentów.

  • Mroczniejszy i posępniejszy w tonie czy stylistyce, równocześnie pozostając bardzo komiksowy, bez popadania w niepotrzebny realizm. Superbohaterskie kino detektywistyczne, z własnym (obłędnym) stylem wizualnym, skupione na Batmanie (nareszcie), ale nie ignorujące pozostałych postaci, które nie pozostają w próżni i działają na własnych zasadach. Pełna immersja ze światem przedstawionym, a zabieg z wewnętrznym monologiem protagonisty świetnie ją dopełnia.

  • O trudach dorastania w targanym konfliktami religijno-politycznymi kraju oraz obawie przed opuszczeniem miejsca, gdzie zapuściło się już korzenie, z autobiograficznym rysem. Może i ckliwie, fragmentarycznie czy nostalgicznie, ale całkiem skutecznie.

  • Kolejny Oscar bait mielący bezpieczne biograficzne schematy, z wyrazistą rolą na pierwszym planie. Niezdecydowany co do tego, o czym chce powiedzieć, na czym skupić uwagę oraz niekonsekwentny tonalnie.

  • Miewa problemy z toporną narracją, szczególnie w pierwszym akcie, ale całościowo to dość intrygująca opowieść o przewrotności ludzkiego losu, gdzie pycha kroczy przed upadkiem, a największymi potworami są ludzie.

  • Odnosi sukces na tym samym polu co oryginał, czyli wielopoziomowości działania. Bawi się gatunkowymi tropami, pogrywa z oczekiwaniami widowni, będąc bezwstydnie bezczelny w swoim meta-komentarzu ery "legacy sequeli", daje symbolicznego pstryczka w nos roszczeniowym fanom, pozostając przy tym kompetentnym przedstawicielem gatunku i świetną rozrywką. Wes Craven byłby dumny.

  • Dziwaczny, pokraczny, ale też uroczo przesadzony oraz bezczelny w swoim metakomentarzu dotyczącym ery legacy sequeli i wpływu nostalgii, co ładnie wpisuje się w tematykę całej serii, a do tego szczerze samokrytyczny. Szkoda, że zabrakło konsekwencji w tym pomyśle, bo druga połowa (głównie trzeci akt) to takie standardowe i co najwyżej poprawne wysokobudżetowe kino akcji, które widziano wcześniej wiele razy.

  • Miał być kompletny bałagan, a jakimś cudem wyszła z tego nie tylko całkiem ładna celebracja prawie 20 lat obecności Spider-Mana na wielkim ekranie, ale i laurka dla postaci Pajączka w ogóle, ze zjadliwym fanserwisem. Niby to wciąż film Parkera Hollanda, ale jednak czuć bycie tym wykalkulowanym korpo-produktem, który za pomocą mnóstwa rozpraszaczy uwagi stara się maskować dość pretekstowy scenariusz.

  • Rodzinna saga pełna zwad, chciwości, ciążącego dziedzictwa czy ciągłego dążenia do bogactwa podana w formie kampowego spektaklu, gdzie każdy jest stereotypowym Włochem tak bardzo, jak to tylko możliwe. I to się naprawdę nieźle ogląda, choć sama historia bywa średnio angażująca, a Scottowi nie do końca udaje się odpowiednio zbalansować dwie skrajne konwencje.

  • Reitmanowi udaje się znaleźć złoty środek między festiwalem nostalgii a symbolicznym przekazaniem pałeczki w formie historii dla nowego, młodszego pokolenia widzów. Choć tego nostalgicznego lukru ulało się tutaj komuś zdecydowanie za dużo, szczególnie w trzecim akcie.

  • Z pewnością nie można odmówić "Diunie" walorów widowiskowych czy pieczołowitości reżysera w kreacji świata przedstawionego, choć całość wypada jednak bardzo sterylnie i praktycznie bezemocjonalnie. Świetna Ferguson, energiczny Momoa, reszta trochę na autopilocie.

  • Rozbuchane komiksowe koncepty Kirby'ego przefiltrowane przez wrażliwość reżyserki. Znakomita realizacyjnie opowieść o bardzo ludzkich bogach, mających swoje pragnienia, ale też wątpliwości, ciągle poszukujących własnej drogi. Tutaj nie każdy bohater musi być Twoim ulubieńcem, ale jednocześnie rozumiesz ich postawę oraz motywacje, a wszystko to zwieńczone bardzo osobistym finałem z mocno wyczuwalną stawką.

  • Przemyślany, intrygujący, hipnotyzujący, obłędny scenograficznie thriller psychologiczny o dojrzewaniu i demonach przeszłości, sprawnie balansujący między jawą a snem, ładnie oddający ducha Londynu lat 60. oraz opakowany w estetyczną laurkę dla giallo. Wszystkich zaniepokojonych uspokajam - Pan Reżyser Edgar Wright dostarcza, i to w nadmiarze.

  • Trochę to wygląda jak esej studenta filmoznawstwa zafascynowanego "Halloween" Carpentera, który nie umie przelać swoich myśli na papier - jest więc bez ładu, składu i wyraźnej puenty. Twórcy próbują "złapać wiele srok za ogon", ale mało co z tego odpowiednio wybrzmiewa, a i często popada w karykaturę. Zmarnowana szansa i trochę zbędny sequel, choć elementy czysto slasherowe wypadają tu całkiem dobrze i konsekwentnie.

  • Niby to niesamowicie durne i częściowo podane w duchu tych wszystkich superbohaterskich męczybuł kręconych te prawie dwie dekady temu, gdzie antagonista plecie w kółko jakieś głupoty, ale jednocześnie widać tu samoświadomość, konsekwencję oraz nacisk na bohaterów - nieporadnych, ale w ten uroczy i sympatyczny sposób.

  • Ma całkiem niezłe tempo, sceny akcji wyglądają jak powinny, po drodze rzuci jakimś ciekawym pomysłem realizacyjnym oraz zachowuje ładny balans między "bondowaniem" a skupieniem na rozwoju bohatera. Niestety cieniuje zbyt długim metrażem, okropnym antagonistą, niewykorzystaniem kobiecych bohaterek, a cała emocjonalna podbudowa uderza w ckliwe tony, przez co wypada co najwyżej poprawnie.

  • Nieporadny, nijaki i niezamierzenie zabawny przez ciągłe popadanie w parodię produkcji o twardych gliniarzach, z doklejonymi na doczepkę scenami pułapek, żeby czasami ktoś nie zapomniał, że to część tej samej serii. Tutejsza intensywność oraz szczękościsk Chrisa Rocka są jednocześnie przerażające, jak i fascynujące.

  • Tak niedorzeczny i kuriozalny, ale w ten absolutnie cudowny sposób. Ciężko być przygotowanym na to, co Wan tutaj serwuje, a podaje same konkretne dania - od giallo, przez body horror, po krwawy i brutalny slasher, czyni to płynnie oraz ze sporą ilością znakomicie zrealizowanych scen akcji. Klasyczne "kochaj albo rzuć" - jedni odbiją się jak od ściany, inni natychmiast znajdą dla niego miejsce pod serduszkiem.

  • Marvelowskie kino kopane wprowadzające nieco świeżego powietrza do uniwersum. Świetnie zrealizowane sceny potyczek, sympatyczni bohaterowie, zniuansowany antagonista, choć i tak największe wrażenie robi to, jak dobrze udało się tutaj oddać ducha kinematografii Dalekiego Wschodu. Wady? Standardowo - trochę ciąży przeładowany trzeci akt, kręcony chyba w jakieś ciemnicy bądź kopalni węgla.

  • Utrzymany w duchu oryginału, ciekawie rozwijający temat miejskich legend i zanurzony w aktualnych problemach społecznych. O poszukiwaniu sprawiedliwości za dawne krzywdy oraz cienkiej granicy między artystyczną inspiracją a obsesją. Bywa gęsto i intensywnie, choć horror wyszedł z tego co najwyżej poprawny.

  • Metafizyczna baśń fantasy, gdzie poetycka reżyseria idzie w parze z bogactwem symboliki oraz pięknymi kadrami. Hipnotyzująca realizacja, podatność na interpretacje z kluczową rolą narracji wizualnej.

  • Tutaj jest wszystko, czego można było spodziewać się po nieskrępowanym kreatywnie Gunnie - pozbawiony hamulców, łączący absurdalne motywy z głupkowatymi pomysłami i pełny B-klasowej jatki komiksowy film wojenny, gdzie reżyser nie zapomina o bohaterach, stanowiących rdzeń historii, poświęcając im odpowiednio wiele miejsca, przez co bez problemu sympatyzujesz z nimi oraz im kibicujesz, a przy tym dzieło w pełni autorskie. Kino rozrywkowe najwyższej próby.

  • Po dość niespodziewanym i intrygującym tonie pierwszego aktu stopniowo zamienia się w standardowy film Marvela z finałową kulminacją, gdzie wszystko musi eksplodować, bo tak. To taki amalgamat Bondów z Moorem i ostatnich dwóch-trzech przygód Ethana Hunta, tylko z gorzej nakręconymi scenami akcji (zwłaszcza w drugiej połowie). Jest kilka zgrzytów, ale całość wypada solidnie, głównie za sprawą aktorów, świetnej Jeleny i ładnego wydźwięku feministycznego.