Szanujemy Twoją prywatność i przetwarzamy dane osobowe zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych. Razem z naszymi partnerami wykorzystujemy też pliki "cookie".
Zamykając ten komunikat potwierdzasz, że zapoznałeś się z polityką prywatności i akceptujesz jej treść.

Leniwy introwertyk, który zamiast zając się porządną pracą, woli oglądać dobre filmy i czytać książki, udając, że się na tym zna. Amator analizy box-office'u. Uwielbia też typować nagrody i śledzić wybory różnych organizacji.
Jest zainteresowany nadrobieniem rumuńskiej nowej fali i brytyjskiego kina niezależnego. Uwielbia Jennifer Lawrence, ma za to wrodzoną niechęć do Russella Crowe'a.

  • Dołączył: 24 września 2018
  • Kościół jest święty, ale tworzą go ludzie grzeszni. Smarzowski przedstawia samotnych ludzi w sutannach, inteligentnie ich obserwując. Zakończenie beznadziejne.

  • Wizualna uczta Eleganckie, niesamowicie wysmakowane w barwach arcydzieło. Pedantyzm wylewa się z ekranu, zadbanie o szczegóły powala. Na szczęście Anderson ma więcej asów w rękawie, między innymi świetnie wyreżyserowane żarty, wspaniały według mnie aktorstwo, wybitne granie absurdem Podsumowanie dotychczasowej filmografii Andersona.

  • Panorama brytyjskiego młodego pokolenia lat 90. przepełniona ekstazą i muzyką. Solidne, niezależne kino z kilkoma ciekawymi ujęciami i zabawną, metafizyczną narracją. Zdużą dozą naiwności i młodzieńczego ducha infantylności.

  • Trudno mi się do końca przekonać. Ramsay surowymi obrazami za dużo obiecuje na początku, a w końcu wychodzi na drogę prostej historii o odkupieniu. Takie trochę ćwiczenia stylistyczne i szlifowanie kunsztu reżyserskiego niż próba opowiedzenia czegokolwiek sensownego i wartościowego. Phoenix lśni na ekranie, kreując postać pomrukami i spojrzeniami spod łba.

  • Zanurza widza w psychologii głównej bohaterki, wirtuozersko grając przy tym uczuciami. Ramsay genialnie balansuje na granicy thrillera a dramatu, dając nam wspaniałe zagrane, nakręcone i inscenizowane sceny. Genialna, nieprzeszarżowana Swinton, demoniczny Miller. Stawia intrygujące pytania, ale nie daje na nie odpowiedzi, zostawiając widzą z lekkim niedowierzaniem. Wina syna to wina matki? Siła matczynej miłości? Pogodzenie się ze swoim losem? Poruszający.

  • Znakomicie podana przydatna dawka wiedzy, niby będąca czymś w stylu szkolnych popularno-naukowych dokumentów, tak naprawdę dająca widzowi coś więcej. Artystyczne przeżycie. Leto dba o wykwintność wizualną filmu, sięgając po animację komputerową i poklatkową, w każdej osiągając sukces. W dodatku z wręcz genialnym, futurystycznym zakończeniem w lemowskim klimacie hard fiction, które ogląda się z zapartym tchem. Chyra jako narrator hipnotyzujący.

  • Subtelna baśń, zapieczętowana ciszą i brutalnością. Genialnie wygląda, a swe wewnętrzne piękno pokazuje powoli i z smakiem. Zasłużone Oscary.

  • Defensywna walka z cierpieniem. McDormand gra w lidze kosmicznej, Rockwell na ekranie absolutnie wymiata, dialogi są mięsiste, trafne, błyskotliwie i... pasujące do jakiekolwiek innego pozytywnego przymiotnika. Perfekcyjnie wyważony pod każdym względem. Rozniósł mnie emocjonalnie...

  • Wstrzymanie oddechu. Zbyt mało skupia na Mayolu, nie dając mu odpowiednio dużo czasu ekranowego i nie skupiając się na jego problemach psychicznych, jak i zbyt mało na kontakcie człowieka z naturą, przez co zamienia się w typowy ekologiczny bełkot, który tak nie do końca wie, czy chce namawiać do życia zgodnie z tempem Matki Ziemi, czy chce być dokumentem o doprawdy niezwykłym człowieku. Ale jestem zadowolony z seansu, wierzę, ze może odmienić życie.

  • Niewykorzystany potencjał legendy z Sherwood. Płaskie, nudne kino kostiumowe bez polotu, nie wykorzystujące do końca ciekawej epoki. Nie mam nic za bardzo do powiedzenia o tak bezpłciowym filmie kostiumowym (?), skoro Scott po prostu przyszedł sobie na plan z kamerą i wziął dobrych ludzi do scenografii i kostiumów. Po prostu nic, ani Crowe, ani Blanchet, ani reżyser, ani legendarne postacie. Nic.

  • Ludziom wstęp wzbroniony. Nietuzinkowe acz przehajpowane sci-fi, trochę zbyt silace się na przesłanie "O Boże, ludzie są źli, nietolerancyjni, naprawmy świat", ale forma reportażu wybija film ponad przeciętność moim zdaniem. Blomkamp dobrze sprawdza w tej konwencji; Copley, choć w moim mniemaniu zbyt przeszarżowany, w ogólnym rozrachunku wypada dobrze; rewelacyjny montaż i miejscami przeciętne CGI, acz genialny dizajn "karaluchów".

  • Niesamowita muzyczna ekstaza, świetnie wyreżyserowana i zagrana. Spodziewałem się zwyczajnego, dosyć patetycznego, romantycznego filmu kostiumowo-biograficznego w stylu "Zakochanego Szekspira", a tu proszę: reżyser ma niezwykle dużo do zaoferowania scenariuszowo, dając widzowi opowieść o zazdrości "miernoty" w stosunku do geniuszu.. Wybitny w praktycznie wszystkich aspektach.