Retr0n_Man666
Użytkownik-
Masa w tym serca, masa potencjału, masa niewykorzystanych okazji. Mógł Kowalski zrobić z tego pełnoprawny pastisz, zamiast tego powstało coś, co wygląda jak kompilacja the best of najlepszych amerykańskich slasherów. No cóż, może wzorem "Piątków 13-go" i innych kolegów po fachu "W lesie dziś..." po bandzie poleci dopiero w piątym, szóstym sequelu? Liczę, że bliźniacy w końcu polecą w kosmos. Jak już zapożyczamy z klasyków gatunku, to kosmosu nie można pominąć.
-
Przyznam uczciwie, że ma parę dobrych momentów, a aktorzy dają radę, ale całość jest okropnie pretensjonalna i, im bliżej końca, z każdym kolejnym krokiem mniej wiarygodna.
-
Wizualnie i stylistycznie perełka, treściowo mogło być lepiej, no i pod sam koniec, gdy po raz trzeci oglądamy to samo, zaczyna już trochę nużyć. Ale bardzo szanuję za pomysł i za odwagę, bo w Polsce takich rzeczy się niestety nie kręci.
-
Głupie, a przy tym zabawne. Udany pastisz crapowatych horrorków ery VHS.
-
Więc ja będę tym jednym krytycznym głosem. No niestety, doceniam pomysł, próbę oddania hołdu nie tylko Żuławskiemu, ale i generalnie polskiej kulturze, ale no niestety... nie. Ten film jest strasznie męczący. I nie, nie przekona mnie powiedzenie, że właśnie taki miał być. Jest wiele zamierzenie męczących filmów, które lubię - ten się do nich nie zalicza. Początkowa scena w klasie trąciła mocną groteską i budziła skojarzenia z "Ferdydurke" - szkoda, że film nie poszedł w tę stronę.
-
Niestety, to bardzo bolesny seans. Pierwsze ok.20 minut daje nadzieję na coś naprawdę solidnego, ale potem jest tylko gorzej. Harbour bardzo fajny, i wizualnie i aktorsko, muzyka też bardzo pasuje do klimatu, ale co z tego, skoro reszta leży i kwiczy.
-
W drugiej części filmu tempo trochę siada i robi się z tego dramat, ale warto obejrzeć pomimo zgrzytów. Jak już robi się biografię muzyków rockowych, to jednak warto trochę poszaleć, pokazać pazur, a z tym pierwsza połowa filmu radzi sobie świetnie.
-
Pierwszy akt jest zdecydowanie za długi i rozwija się zbyt wolno, na czym cierpi reszta filmu, ale to nadal ciekawa produkcja. Przywodzi trochę na myśl Wolfensteina. Bawiłem się dobrze.
-
James Franco idealnie imituje manierę Tommy'ego. Nie da się nie uśmiechnąć choć kilka razy.
-
Mój absolutnie ulubiony film superbohaterski.
-
Nie potrafię nie lubić tego filmu, mimo jego ewidentnych wad.
-
Całkiem wzruszający dramat fantasy w konwencji horroru. Jacob Tremblay jest świetny. Wielkie zaskoczenie.
-
Film dobry, ale bez przesady. Wielki plus za wreszcie wiarygodnego antagonistę, któremu widz jest w stanie uwierzyć, a nawet współczuć. Ale nadal nie jest to "najwybitniejszy crossover w dziejach". A ostatni twist na dłuższą metę wcale nie szokuje.
-
Absolutnie mnie zachwycił. To nie bardzo dobry horror, ale i solidny dramat rodzinny. Toni Collette przechodzi tu samą siebie, jest tak autentyczna, jakby nie grała, a faktycznie była tą postacią. Groteskowe zakończenie wbija w fotel, a całość wieńczy cudowna muzyka w ostatniej scenie. Jeszcze nigdy nie siedziałem w takim napięciu na horrorze, w którym nie ma ani jednego jumpscare'a.
-
Z jednej strony mnóstwo tu cringe'owego humoru, z drugiej to całkiem zabawna, samoświadoma produkcja.
-
Jak ni trawię kompletnie Jennifer Lawrence, to ten film nie zmienił mojego zdania o niej.
-
Artystyczny horror/thriller, niestety nie dla każdego.
-
Bardzo lubię pierwszy "Pacific Rim", a ten sequel jest po prostu... przykry. Nie jest tak źle, jak można było się spodziewać, ale nie ma tu nic z ducha oryginału.
-
Kompletnie niepotrzebny sequel. Boli fakt, że z klimatycznego thrillera zrobili slasher, gwałcący zasady logiki na każdym kroku.
-
Kolejna młodzieżówka, identyczna jak wszystkie inne, a konstrukcja świata przedstawionego to jakiś słaby żart.
-
Jeśli twój horror ma efekty specjalne robione filtrami ze snapchata, to jest źle.
-
Nic się w tym filmie nie udało, ani to straszne, ani nawet śmieszne. Żeby nawet Slender Man wyglądał jak tandetny efekt komputerowy (którym w sumie był), to już naprawdę się trzeba postarać.
-
O boziu, jaki to był głupi film... Bohaterowie musieli być naprawdę tępi, żeby dać się wkręcić w tę zabawę. A ja czuję się naprawdę tępy, że dałem się wkręcić w pójście na to coś do kina.
-
Mam wielki żal do Rowling za to, że postanowiła upchać tu tyle nic nie znaczących wątków, gwałcąc zarazem własny kanon i kończąc wszystko fatalnym zwrotem akcji, rodem z telenoweli lub słabego fanficka. To, co naprawdę wypada dobrze, czyli Jude Law jako Dumbledore i (o dziwo!) Johnny Depp jako Grindelwald, paradoksalnie zajmuje w filmie może z 15 minut. Nie potrafię jednak tak zupełnie skreślić "Zbrodni Grindelwalda", bo to nadal ciekawe rozbudowanie Potterowego uniwersum.
-
Główny problem tego filmu to fakt, że jest zdecydowanie za krótki, by się dobrze rozwinąć i pozamykać wszystkie wątki. Przedstawione na początku trzy historie (które równie dobrze mogłyby być trzema niezależnymi krótkometrażówkami) obiecują sporo, niestety dalsza część jest już znacznie gorsza, a po zakończeniu czuje się spory niedosyt i ma się wrażenie, że twórcy nie do końca opowiedzieli historię. Mimo wszystko - podobał mi się.
-
Ten film jest... dobry. Może nie do końca pasuje mi bardzo oszczędna gra Goslinga, a drugi akt jest momentami tak nudny, że ciężko nie przymknąć oczu, ale wszystko rekompensują momenty takie jak lądowanie na Księżycu. Ta scena jest przedstawiona doskonale, szczególnie pod względem dźwięku.
-
Scenariuszowo mogłoby być lepiej, bo akcja momentami gna do przodu jak dzika, ale aktorsko wypada naprawdę dobrze, Malek może nie wygląda identycznie jak Freddie, ale opanował doskonale jego ruchy i zachowanie. No i oprawa dźwiękowa - muzyka Queen broni się tu sama, a na scenach koncertów można się autentycznie wzruszyć.
-
Zdecydowanie zbyt długi, można było wykroić z tego 2,5 godzinnego giganta jakieś półtorej godziny. Ale mimo to warto warto obejrzeć, bo muzyka i choreografie tańca są cudowne, a i nakręcony ten film jest bardzo ładnie. Tilda Swinton w obu rolach wypada genialnie.
-
Świetnie zagrany, angażujący, intrygujący od początku do końca. Nie dłuży się, nie nudzi, a trwa ponad dwie godziny. Bardzo ładnie nakręcony. Faktycznie czuć w tym filmie ducha Tarantino.