Rian Johnson, z którym po jednym z najciekawszych filmów science-fiction ostatnich lat, wiązałem chyba największe w tej trylogii nadzieje, wypadł przy nim jak rzemieślnik, który zrobił wszystko, czego wymagał dorobek poprzednika, jednak tak jakoś na szybko i bez serca, które zawsze najbardziej kręciło mnie w sadze.